Jakiś czas temu na Instagramie entuzjazmowałam się nowym podkładem Sephory- Teint Infusion. Pierwsze wrażenia były nad wyraz pozytywne, ale minęło 7 tygodni, w tym czasie zmieniła się pora roku i przyszedł czas na podsumowanie. A może też kubeł(ek) zimnej wody?;)
Ale po kolei. Jak widzicie, podkład Sephory zamknięto w bardzo gustownym opakowaniu z matowego szkła, z dozownikiem pipetką. Z pewnością nie umknęło Wam również, że jest go mniej niż tradycyjnego fluidu, bo tylko 20 ml. Auć:)
Za to maleństwo trzeba zapłacić 75 zł, ale warto polować na różne okazje i promocje które Sephora często organizuje. Do wyboru jest 8 odcieni, mój to najjaśniejszy 12 Ecru.
Konsystencja podkładu jest rzadka i lejąca, przed użyciem konieczne jest porządne wstrząśnięcie, bo fluid może się rozwarstwiać.
Przyznaję, że spodziewałam się czegoś w typie kremu koloryzującego, a tymczasem jak na fluid o tak lekkiej formule, krycie jest zaskakująco mocne. Na tyle, że jedna cienka warstwa w zupełności mi wystarcza. Gdyby jednak było Wam mało, śmiało można go dołożyć tu i tam, a wszystko ładnie się ze sobą połączy. A propos nakładania, dla mnie Teint Infusion wygląda najładniej zaaplikowany wilgotnym Beauty Blenderem, ewentualnie pędzlem Buffing Brush od Real Techniques. Aplikacji palcami nie praktykuję więc się nie wypowiem;)
Jeśli chodzi o wykończenie, tu również dałam się zaskoczyć:) Zamiast spodziewanego dewy finish, jest piękny, satynowy półmat. Bez potrzeby przypudrowania, która może ale nie musi pojawić się później.
Do sedna jednak, czy jestem z tego podkładu zadowolona? Cóż i tak, i nie.
Kiedy zaczęłam go używać było lato, cera była wypoczęta i dobrze nawilżona dzięki czemu fluid prezentował się nienagannie.Ba! Często przechodząc obok jakiegoś lustra zatrzymywałam się na chwilę myśląc "Wow, moja skóra wygląda fantastycznie!" a wierzcie mi na co dzień nie mam takich narcystycznych zapędów:P Teint Infusion w jakiś dziwny, niemal magiczny sposób rozpraszał światło ukrywając rozszerzone pory. Zmiękczał rysy i nadawał twarzy jakiejś takiej wizualnej miękkości.
Niestety, wraz z nadejściem jesieni moja cera się zmieniła- wiecie sezon grzewczy w pełni, kuracje złuszczające... Nagle podkład przestał ukrywać niedoskonałości, a zaczął je podkreślać. W szczególności suche skórki. Mam też wrażenie, że na odwodnionej nagle skórze Teint Infusion przestał się trzymać i jest bardzo podatny na ścieranie.
Tak więc tymczasem odstawiam podkład Sephory na półkę, jestem jednak pewna że wróci do łask na wiosnę i znów mnie zachwyci:)
Miałyście do czynienia z Teint Infusion? Co o nim myslicie?